piątek, 7 stycznia 2011

Koncerty 2010, cz.6, ostatnia.

Proghma – C

Prawdę mówiąc na ten występ czekałem chyba bardziej niż na headlinera tego wieczora, czyli Tides From Nebula. Proghma-C jest moim zdaniem jedną z najbardziej interesujących ciężko grających kapel w tym kraju. Panowie mocno walczą z warstwami brzmieniową i rytmiczną i często rezultaty owej walki powalają - „Kana” i cover „Army of me” Bjork to moim zdaniem numery ocierające się o geniusz, choć cała płyta „Bar-do Travel” jest przepyszna. Proghma-C to kapela, której udała się niełatwa sztuka – z jednej strony udało się im wypracować własny, trudny do podrobienia styl, z drugiej pełnymi garściami czerpią z tradycji (pierwsze skojarzenia, jakie rzucają się na uszy, to Tool i Meshuggah). Pierwszy raz byłem na ich koncercie w Uchu w 2009, na (jakżeby inaczej) X-mass Noise Night, na której to imprezie mięli prawdziwy wypas sprzętowy i wizualny, w malutkiej Papryce już jednak takiego wrażenia na mnie nie zrobili. Koncert był świetny, ale nie zwalił mnie z nóg.



Tides From Nebula

Pierwszy raz widziałem i słyszałem TFN na X-mass Noise Night w 2009, i pomijając Blindead byli wówczas zdecydowanie najjaśniejszym punktem imprezy, w sopockiej Papryce spodziewałem się więc występu przynajmniej równie dobrego jak wtedy. I występ faktycznie, był dobry, tylko niestety niewiele słyszałem. Panowie odkręcili sprzęt dużo mocniej niż supportująca ich Proghma-C, jakby nie zauważyli, w jak małym pomieszczeniu się znajdują. W efekcie do moich uszu docierała jedynie bardzo głośna kaszanka. Za głośna. Mniej więcej w połowie koncertu musiałem zacząć zakrywać uszy, rano miałem kaca, mimo że nic nie piłem. Kolega z którym byłem na koncercie mówił, że zostaliśmy zbombardowani decybelami, bo stanęliśmy w złym miejscu sali, i prawdopodobnie gdzie indziej było słychać lepiej... może tak, może nie. Nie zweryfikowałem tego, więc nie wiem.



Pink Freud

Freudzi to jedna z kapel, od których zacząłem słuchać jazzu. Nieprawdopodobna muzyczna wyobraźnia i odwaga, oraz, że się tak wyrażę „punkowość” spowodowały, że od kiedy znam, to kibicuję :) Cynk o koncercie dostałem od koleżanki, która chwilę wcześniej robiła z Mazolewskim wywiad, w mieście nie było kompletnie żadnych plakatów reklamujących imprezę... Koncert dział się w klubie „Miasto Aniołów” w Gdańsku, który jak do tej pory kojarzyłem głównie z tego, że kiedyś nie wpuszczono mnie tam z moją ówczesną dziewczyną, ponieważ miałem na nogach obuwie sportowe. Odmowie wpuszczenia towarzyszył dochodzący zza drzwi song chyba zespołu Boys, co dało mi podstawy, aby klub ów uznać za totalnie buracki. Cynk okazał się jednak prawdziwy, co było dla mnie solidnym szokiem. Ludzi było jak na lekarstwo, co chyba jest już tradycją jazzowych czwartków w MA, ale koncert zmiażdżył. W pierwszym secie dopiero zaczynali się rozkręcać. Pomiędzy pierwszym i drugim ktoś dostarczył Mazolewskiemu jego bas (wcześniej grał na pożyczonym), wtedy zaskoczyło i pojawił się prawdziwy ogień. Jedna rzecz mocno PF od sceny jazzowej odróżnia: tak jak normalnie jazzu lepiej słucha się w skupieniu, tak wydaje mi się, że ich muzyka byłaby lepsza w odbiorze w ruchu – jest cholernie żywiołowa i energetyczna.



Piotr Lemańczyk Trio

Trio w składzie Piotr Lemańczyk – kontrabas, Maciej Sikała – saksofon, Kazimierz Jonkisz – perkusja. Skład nieprawdopodobnie silny – wszyscy ci panowie to historia polskiego jazzu, dodajmy: historia, która nadal się pisze. Muzycy, którzy podążają ścieżką wskazaną dawno temu przez J. Coltrane'a, których osobowości, warsztat i wyobraźnia są tak gigantyczne, że naprawdę słów brakuje żeby opisać. Band leaderem w tym składzie jest Lemańczyk, grali jednak nie tylko jego kompozycje, każdy z nich ma lub miał też własny band, jest to więc supergrupa. Jonkisz to poeta bębnów, poeta moim zdaniem niedoceniony (może też nie do końca ujawniony z własnej woli), pomiędzy nim a Lemańczykiem aż iskrzy. Sikałę zna chyba każdy, kto choć odrobinę w polskim jazzie siedzi. Generują w trójkę przestrzenie, o których nawet mi się nie śniło. Ludzi znów jak na lekarstwo. Piotr Schmidt ma niestety rację – jazz od długiego już czasu jest muzyką niszową i elitarną, występ Tymona z Możdżerem i Nigela Kennedy na Przystanku Woodstock, ani Pink Freud na Open'erze w Gdyni tego nie zmieni. Może jednak warto byłoby te koncerty w MA rozreklamować nieco lepiej – tam naprawdę grają wielcy zawodnicy.



Pozostałe koncerty 2010:
http://lubiebezkompromisowamuzyke.blogspot.com/2010/12/x-mass-noize-night-vi-throne-hrv-broken.html
http://lubiebezkompromisowamuzyke.blogspot.com/2010/12/niwea-sopot-papryka-1212.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz