środa, 24 listopada 2010

Przeciwko wszystkim, przeciw wszystkiemu.

Muzyka zawsze pomagała mi definiować siebie. Zawsze krzyczałem, rwałem się do walki, chciałem coś burzyć... Dużo ludzi ma w sobie tą destrukcyjną energię. Jedni jeżdżą na mecze czy ustawki i wyładowują ją na tych, którzy myślą tak samo. Inni golą łby, hajlują i wyładowują się na tych, którzy myślą inaczej. Jeszcze inni próbują ubrać swój gniew w dźwięk, obraz czy słowa i wyładowują się na kimkolwiek, czymkolwiek. Często dlatego, że uwierzyli komuś lub czemuś bezkrytycznie, bo mięli potrzebę komuś lub czemuś bezkrytycznie uwierzyć. Tak jak w kawałku Mojej Adrenaliny:

Defekt
Destrukcyjny efekt
Kontrola
Pozbawiona myśli wola
Kontestacja nieświadoma
Słowa

Raczej nie jara mnie muzyka, w której nie słyszę buntu, krzyku, lub przynajmniej smutku. Raczej nie chciałbym grać muzyki, w której buntu, krzyku, lub przynajmniej smutku by brakowało. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale tak właśnie jest.

niedziela, 21 listopada 2010

Jazz.

Jak to się stało, że zakochałem się w jazzie? Na pewno nie był to proces prosty, przebiegający jednym tylko torem, jestem chyba jednak w stanie znaleźć kilka momentów, które na moje obecne zakochanie wpłynęły najmocniej.
1)Dostałem akademik w Gdańsku Brzeźnie. Gdy pojawiłem się tam po raz pierwszy wydawał się zupełnie pusty, studenci nie zdążyli go jeszcze zasiedlić. Otwieram swój pokój. Meble, ściany, trzy łóżka, pustka i cisza. Siadam na jednym z łóżek, kładę obok siebie plecak, opieram głowę o ścianę i myślę „No tak. To jest moja nowa chata”. I w tym właśnie momencie słyszę zza ściany dźwięk saksofonu. Z tym saksofonistą z akademika gram do dziś.
2)Udało mi się w końcu zdefiniować to, czego szukam w muzyce – chcę, żeby rozpieprzała mi ona głowę. Idąc tym tropem wlewam sobie w uszy hektolitry technicznego deathmetalu, metalcore'u, grindcore'u z jednej strony, breakcore'u, speedcore'u i gabba z drugiej. Cały czas szukam czegoś, co rozpieprzyłoby mi głowę jeszcze bardziej, niż to, co zastosowałem w tym celu wcześniej. I ni stąd ni zowąd trafiam na NRD i Miłość. Oglądam film o Jacku Olterze. Odkrywam Pink Freud, potem też Erica Dolphy, Cecila Taylora... stwierdzam: kurcze, przecież w rozpieprzaniu głowy ci wszyscy źli metale i speedcore'owcy nie dorastają im do pięt! Otwiera mi się głowa. Przestaję ograniczać się do tego, co ją rozpieprza, zaczynam szukać tego, co ją stymuluje. Pojawia się Coltrane... i dalej już leci.
3)Łapiemy za instrumenty, improwizujemy. Skala pentatoniczna, skala majorowa, im dłużej gramy tym ciekawsze rzeczy się pojawiają. Czasem palce trafiają gdzie indziej, niż miały, okazują się jednak być znacznie bardziej na miejscu, niż gdybyśmy zagrali to poprawnie. Czytam autobiografię Stańki – pisze, że w improwizacji chodzi o to, żeby się pomylić, a potem to uzasadnić. Piękno tej idei mnie zachwyca. Wchłaniam ją, pozwalam stać się motywem przewodnim mojego grania. Biorę gitarę i gram free. I kocham grać bardziej niż kiedykolwiek.

środa, 17 listopada 2010

O dwóch ikonach metalu słów kilka.

Za co lubię zespół Slayer? Pomijając muzykę - za to, że nie obcyndalają się ze sobą, tylko grają, za szczerość w tym co robią, za siłę, za to, że nigdy przed nikim nie ugięli karku. Muzycznie – czy to w ogóle da się zwerbalizować? Za energię. Za melodie grane kwintami. Za unikalność. Za inspirację. Za to, że King i Hanneman w solówkach ocierają się o terytoria freejazzowe, co w zestawieniu z zawrotnym tempem i ciężarem wydaje mi się jednym z najistotniejszych dla rozwoju gatunku (a może i muzyki w ogóle – zobaczymy) wynalazków. Za to, że jest Slayerem.
Za co nie lubię zespołu Metallica? Pomijając muzykę - za to, że właśnie się ze sobą obcyndalają – to, że wydali film dokumentujący proces wznawienia działalności zespołu po odwyku Hetfielda uważam za żenujące. Każdy ma prawo do problemów, ale upublicznianie ich ssanie za ich pomocą kasy wydaje mi się być tanim chwytem charakterystycznym dla plastikowych gwiazd. Nie lubię ich też za wojnę z Napsterem – jak Kerry King słusznie zauważył, muzyka metalowa, a Metallicy tyczy się to w szczególności – prawdopodobnie nigdy nie wypełzłaby z podziemia, gdyby fani nie przegrywali od siebie metalowych kaset. Koniec końców było to przecież takim samym piractwem jak ściąganie plików z internetu. Wojna Metallicy z Napsterem była atakiem na ten sam społeczny odruch, który uczynił ich popularnymi i był moim skromnym zdaniem w znacznie większym stopniu oznaką pazerności niż praworządności. Po trzecie: nie lubię ich za to, co zrobili przy okazji warszawskiego Sonisphere – zupełnie przypadkiem wszystkie kapele oprócz Metallicy miały brzmieniowy handicap – na Megadeath momentami nie było wokalu, na Slayerze z początku nie było słychać gitar, etc. Ok – może po prostu zatrudniono słabych akustyków (co jakoś umiarkowanie prawdopodobne mi się wydaje biorąc pod uwagę rangę koncertu) którzy zupełnie przypadkiem odkryli które gałki mają być w jakiej pozycji właśnie w chwili, gdy Metallica zaczęła grać. Ok – słyszałem o tym, że to powszechna w tym środowisku praktyka, że support nagłaśnia się gorzej, żeby nie przyćmił headlinera, ale kurcze – w zestawieniu z tym wszystkim co Hetfield czy Urlich mówili o szacunku dla kapel które miały razem z nimi wystąpić na Sonisphere okazali się zwyczajnymi hipokrytami.
Muzycznie – nie mogę powiedzieć, żebym Metallicy nie lubił, choć – pomijając dwa albumy - „Kill 'Em All” i „St.Anger” uważam ich muzykę za dość przeciętną. Szanuję ich znaczenie dla rozwoju gatunku, a także dla mojego własnego rozwoju – jak prawie każdy gitarzysta zaczynałem ucząc się ich kawałków, jednak moim zdaniem są zespołem nieco przereklamowanym.
Po co to piszę? Żeby stworzyć sobie tło dla przytoczenia stwierdzenia, które powtarzam przy każdej okazji: Na Sonisphere Slayer wciągnął Metallicę nosem i to pomimo że spieprzyli im nagłośnienie, że grali o wiele krótszego seta, że podczas ich występu słońce świeciło publiczności w oczy (kolejny przypadek, w który niekoniecznie chce mi się wierzyć) i że Metallica zastosowała efekty pirotechniczne i reżyserowane scenki rodzajowe (kostka Hetfielda). Tyle.

niedziela, 14 listopada 2010

Lubię Bezkompromisową Muzykę.

Witam na blogu LBM. Znajdziecie na nim relacje z koncertów, recenzje płyt, wywiady z artystami i w ogóle teksty dotyczące muzyki przekraczającej schematy... dobra, nie będę owijał w bawełnę: dotyczące muzyki, która mi się podoba :). Wszystkich zainteresowanych zapraszam do współpracy: piszcie na maila oblejmic@wp.pl