środa, 12 stycznia 2011

Idą zmiany.

Prawdą jest, że życie pisze najlepsze scenariusze. Dostałem propozycję dołączenia do dość znanego, zwłaszcza na tzw. scenie niezależnej (nazwa umowna – nie wierzę w istnienie takiego bytu) zespołu. Co ciekawe nie mam w tym zespole grać na gitarze, która zdecydowanie jest moim głównym instrumentem, tylko na instrumentach perkusyjnych, których nigdy nie traktowałem poważnie i z którymi miałem mniej więcej półtoraroczną rozłąkę. Kapela, która zaproponowała mi współpracę pochodzi z mojego rodzinnego miasta, zagrałem z różnymi składami kilkanaście lub kilkadziesiąt koncertów w ich towarzystwie. Grają tam ludzie sporo starsi i bardziej doświadczeni, ode mnie, zarówno muzycznie jak i życiowo – gdy zaczynali, miałem lat 10 i słuchałem Michaela Jacksona.
Nie mógłbym odmówić. Zawsze marzyłem o tym, żeby grać jak najwięcej koncertów w najróżniejszych miejscach. Trochę zazdrościłem, że im się to udawało. Zazdrościłem, ale jednocześnie widziałem, ile trzeba mieć jaj żeby to osiągnąć, jak bardzo trzeba tego chcieć i wierzyć w siebie... we wszystkich składach w jakich grałem (a było ich naprawdę niemało) razem wziętych nie uzbierałaby się nawet jedna czwarta tej ilości wiary we własną muzykę jaką oni mają. Podziwiałem to. Nadal podziwiam.
Pierwsze, co zrobiłem to zaopatrzyłem się w darbukę, pewnie z czasem dorzucę sobie jeszcze inne bębny – chciałbym porządną djembę, frame drum, może konga... wielkim marzeniem jest hang drum... nie, marzeniem nie. Bardziej celem.
Mam 1,5 miesiąca, aby ogarnąć 15 kawałków na instrumencie, który mam od 3 dni. Nie powiem, zadanie dość ambitne, nawet biorąc pod uwagę niewielką złożoność materiału, który mam przygotować. Nie rezygnuję oczywiście z kapeli, w której gram na gitarze, bo tam muzycznie realizuję się dużo bardziej, jednak przynajmniej na razie gitara będzie musiała zejść na drugie miejsce.
Po co piszę to wszystko? Żeby się wytłumaczyć. Z tego, że najprawdopodobniej nieco zmieni się charakter tego bloga. Jako muzyk bardziej czynny większość koncertów będę oglądał ze sceny i zamierzam o tym pisać, bo uważam, że będzie to interesujące. Pewnie też przyznam się do tego, jak się nazywam i jak nazywają się kapelę w których gram :) Ten blog stanie się więc w znacznie większym stopniu moim pamiętnikiem. Oczywiście nie zamierzam zrezygnować z pozycji pisania o muzyce z perspektywy słuchacza, bo po co? Lubię to przecież. Zmienić, na niekorzyść, może się też częstotliwość umieszczania na blogu wpisów. Postaram się, aby do tego nie doszło, jednak uprzedzam lojalnie, że taka ewentualność istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz