sobota, 22 stycznia 2011

Czy internet zabija muzykę?

Przemysł płytowy pada na pysk. Myślę, że to proste stwierdzenie nie podlega dyskusji – a jeśli ktoś dyskutować mimo wszystko zamierza, to proponuję sprawdzić, ile egzemplarzy trzeba sprzedać aby otrzymać złotą płytę dzisiaj, a ile trzeba był sprzedać 5, 10, czy 15 lat temu. Gorsza sprzedaż płyt to również niższe zarobki artystów, więc teoretycznie rzecz biorąc dogorywanie przemysłu muzycznego powinno oznaczać również dogorywanie muzyki w ogóle. Teoretycznie.
Praktycznie internet, który fonografię zżera, okazuje się służyć rozwojowi muzyki. Podobnie zresztą, jak służy rozwojowi praktycznie każdej dziedziny ludzkiej działalności która opiera się na wymianie informacji... czyli właściwie w ogóle każdej dziedziny działalności ludzkiej. Oczywiście słychać tu i tam krzyki, że jest odwrotnie, jednak dam sobie głowę uciąć, że nawet w chwili wynalezienia koła ktoś próbował udowodnić, że sprowadzi ono na ludzkość zagładę.
Co internet robi dla muzyki? Po pierwsze: pozwala zaistnieć artystom interesującym nie tylko z punktu widzenia rynku. To, cytując klasyka, „oczywista oczywistość”, że priorytetem dla firm płytowych nie było to, aby płyta była dobra, ale aby się sprzedała. Mnóstwo, jeśli nie większość mainstreamowych wykonawców przebija się do masowej świadomości na zasadzie, że „ciemny lód to kupi” (cytując innego klasyka). W efekcie media jak jeden mąż raczą nas gównem, które smakuje tylko tym, którym jest obojętne co jedzą. Projekty interesujące, wnoszące coś nowego, posiadające wartość kulturalną (która absolutnie z wartością rynkową tożsama nie jest) bardzo często rozpieprzały się o szklany sufit. Dziś kapela, która chce zaistnieć, nie jest skazana na łaskę wytwórni – może promować się przez internet i bardzo często wypromować jej się udaje. Uważam, że to największa z zasług nowego medium.
Dalej: internet maksymalnie ułatwia artystom, fanom i osobom które działają na scenie w inny sposób (organizują koncerty, wynajmują sale prób, etc.) komunikowanie się. Dużo łatwiej znaleźć kogoś, kto zagra koncert w zastępstwie, sam koncert również znacznie łatwiej nagłośnić. Łatwiej dotrzeć do środowisk opiniotwórczych, łatwiej współpracować. Komunikacja wydaje się być dla rozwoju sceny muzycznej bardziej istotna, niż ilość pieniędzy, które do niej spływają. Takie mam wrażenie – mimo że sprzedaż płyt spada, to dzieje się więcej niż kiedykolwiek się działo.
I kwestia dziania się właśnie: sprzedaż płyt spada, więc muzycy chcąc nie chcąc muszą szukać dochodów gdzie indziej. W efekcie od ładnych paru lat obserwujemy stały wzrost liczby interesujących koncertów. Artyści chcąc zarabiać muszą jeździć i grać. Gdy miałem lat naście w życiu nie spodziewałbym się, że w jednym roku uda mi się zobaczyć Metallicę, Slayera, Megadeth, Anthrax, Marcusa Millera, Johna Scofielda, Nigela Kennedy, Morcheebę... i że większość tych koncertów będzie darmowa. Wygląda na to, że ta tendencja będzie się utrzymywać. I cieszy mnie to cholernie.
A że kończy się pewna epoka... cóż, to naturalna kolej rzeczy. Myślę, że zmian nie ma się co bać. Przynajmniej, dopóki nie pracuje się w firmie płytowej.
Ajja - Psychogenica PromoMix 2 by ajja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz