sobota, 29 stycznia 2011

Niech sobie grają.

Koleżanka napisała na facebooku „Mam nadzieję, że zespół Hurts skończy się równie szybko, jak Ich Troje.” Jako przyczynę takowej nadziei wskazała obecność w/w zespołu na ustach „wszystkich”, powszechny zachwyt i zaproszenie na tegorocznego OpenEra, które to atrybuty drażnią ją potężnie w zestawieniu z prezentowanym przez zespół Hurts poziomem.
Z nazwą Hurts przy okazji tego postu spotkałem się pierwszy raz w życiu. Pozwoliłem sobie ów zespół sprawdzić i faktycznie muszę przyznać, że nie powala. Nie o tym jednak chcę w tym miejscu napisać. Uważam się za osobę dość mocno muzyką zainteresowaną, od biedy nawet mógłbym stwierdzić, że dość dobrze w temacie muzyki zorientowaną. Lubię grzebać i szperać, robię to często, z przyjemnością i zaangażowaniem. Robię to na tyle sprawnie, że jestem w stanie bez większych problemów zaspokoić swoją potrzebę nowych dźwięków. A jednak: zespół Hurts jakoś mi umknął i gdyby nie wspomniany wyżej post na fb nie miałbym o istnieniu takiej kapeli pojęcia. Podobnie, jak nie wiedziałbym o istnieniu Justina Beibera, gdyby nie demotywatory.pl (co zresztą nie tylko mnie, jak się okazuje, dotyczy).
Ładnych parę lat już po tym świecie chodzę, ładnych parę lat słucham muzyki i doskonale wiem, gdzie przyłożyć ucho, aby usłyszeć coś interesującego. Wiem też, gdzie nie przykładać, aby mojego ucha nie ochlapano gównem. Uważam, że każdy ma prawo słuchać i zachwycać się czym chce, nawet jeśli jest to dalece rozbieżne z moim gustem. Ja natomiast mam prawo nie słuchać – ani rozbieżnej z moim gustem muzyki, ani zachwytów na jej temat. Mam prawo nie czytać dziennikarzy muzycznych czy blogerów, mających inny gust niż ja. Mam takie prawo i skwapliwie z niego korzystam. Osobom, które denerwują powszechne zachwyty, radzę to samo. Po co psuć sobie nerwy?



Chyba ten link już się na łamach tego bloga pojawił, jednak jest tak znakomitą ilustracją powyższego tekstu, że nie mogłem sobie podarować umieszczenia go :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz