poniedziałek, 24 stycznia 2011

Nie można

Scena pierwsza:
Rozmowa dwóch hipotetycznych słuchaczy muzyki.
-Słucham sporo jazzu.
-A który okres Milesa lubisz najbardziej?
-Jakiego Milesa?
-Davisa, a jakiego? Nie można słuchać jazzu i nie znać Milesa.
Scena druga:
Próba hipotetycznego zespołu:
-Stary, nie możesz tego tak zagrać.
-Niby czemu?
-Bo to jest standard. Nie możesz zagrać tu molowej solówki, bo ona tu nie pasuje. Każdy, kto się zna na muzyce, powie ci to samo. Usłyszy coś takiego i już nie będzie bił brawa.
Dwie powyższe scenki niech będą punktem wyjścia dla dzisiejszego kazania.
Jednym z najważniejszych powodów, dla których kocham muzykę jest wolność. Wolność, jakiej w normalnym życiu niestety doświadczyć właściwie się nie da: żeby żyć - trzeba jeść. Żeby jeść – trzeba zarabiać. Żeby zarabiać – trzeba się naginać, wyjąwszy może pewne, nieliczne przypadki, do których się w żadnym wypadku nie zaliczam. To jest moja twierdza, mój azyl, tutaj mogę być naprawdę sobą.
Nic mnie tak nie drażni, jak próby nakładania ograniczeń na przestrzeń, która moim zdaniem powinna być od ograniczeń wolna i w której z tego właśnie powodu pragnę przebywać jak najwięcej. Nic mnie tak nie drażni, jak ktoś, kto mi mówi, że czegoś w muzyce nie można. W moim rozumieniu tej dziedziny zwrot „nie można” po prostu się nie mieści i próby stosowania tego zwrotu wobec niej odbieram jako zamach na nią. A dziedzina owa jest dla mnie hmm... święta (1). Pewnie jestem trochę na tym punkcie zboczony, pewnie niepotrzebnie tak się bulwersuję. Każdy ma prawo myśleć o muzyce co chce, również co innego niż ja. Ale jeśli ktoś zamierza mi powiedzieć, że czegoś w muzyce nie można, niech zdaje sobie sprawę, że słowa te w moim przypadku odniosą skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego.

(1) Słowo „święta” chyba najlepiej oddaje, co miałem na myśli. Nie oddaje jednak w 100%, bo nie wierzę w żadne świętości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz