czwartek, 3 lutego 2011

The Prodigy

Uwielbiam pokręconą elektroniczną muzykę. W ogóle lubię muzykę pokręconą i muzykę elektroniczną, gdy więc obydwa te walory występują u danego artysty, to ma on duże szanse mnie zdobyć.
Pierwszymi przedstawicielami świata cyfrowych dźwięków, którzy mocniej mną wstrząsnęli, byli oczywiście The Prodigy. Użyłem słowa „oczywiście”, bo bardzo niewielu znam ludzi, którzy tym zespołem po uszach nie dostali i nie zapałali do niego miłością. Pojawili się w moim życiu jakoś równolegle z Nirvaną, gdy zacząłem wyrastać z Michaela Jacksona, New Kids On The Block i czytania Bravo i Popcornu. Jednym słowem – w głębokiej podstawówce. Na ich muzyce wychowało się całe moje pokolenie – to oni właśnie akompaniowali nam na studiach przy erotyczno – psychodelicznych doświadczeniach w każdym mieście, w którym takich doświadczeń zdarzyło mi się zażywać. Stanowili pewny sposób pogodzenia ze sobą fanów różnych muzycznych światów – przy The Prodigy znakomicie bawili się i metale, i punki, i rastamani, i hiphopowcy, i dresiarze nawet. Niesamowite jest to, że uprawiając muzykę alternatywną, agresywną i nowatorską The Prodigy udało się odnieść sukces komercyjny, i to jeszcze zanim nastąpiła era internetu. I tak na dobrą sprawę to właśnie im zawdzięczamy przepchnięcie całego techno (w czasach mojej podstawówki był to szeroki termin mieszczący w sobie ogół muzyki elektronicznej) do masowej świadomości. Oczywiście były kapele, które obficie czerpały z nowych wynalazków służących do tworzenia muzyki, jak Depeche Mode czy Kraftwerk chociażby, jednak boom na techno bezapelacyjnie zapoczątkowali The Prodigy.
Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że byli zespołem punkowym. Zespołem zbuntowanym, który grał, wyglądał, zachowywał się inaczej niż wszyscy przed nimi, który oferował nam coś nowego, świeżego. The Prodigy wyrośli z kultury rave, która działała na marginesie prawa, poza ustalonym porządkiem, a gdy ten porządek próbowano wśród raverów wprowadzić – również w opozycji do prawa. Mięli w sobie wściekłość, dzikość, docierali swoimi dźwiękami do tego, co w nas najbardziej pierwotne. Bez tego oczywiście można znaleźć duże grono fanów, ale nie można zostać głosem pokolenia – tak mi się przynajmniej wydaje.
Wstyd przyznać, ale jeszcze nigdy nie udało mi się zobaczyć The Prodigy na żywo. Całe szczęście jest nadzieja, że może jeszcze się uda – panowie są wciąż zespołem aktywnym i znajdującym się w znakomitej formie. W dodatku wcale nierzadko zdarza im się do Polski zawitać. Czekam więc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz