sobota, 5 lutego 2011

Stan'd Art "Undergrajdoł"

Jakiś czas temu odziedziczyłem po dziadku dość pokaźną kolekcję winyli. Brzmienie płyty analogowej zawsze mnie jarało – ani za pośrednictwem płyty kompaktowej, ani tym bardziej pliku mp3 nie dowiemy się się, czym tak naprawdę jest ciepły dźwięk.
Żeby dotrzeć do płyt dla mnie interesujących, musiałem przedrzeć się przez dziesiątki krążków dokumentujących konkursy piosenki radzieckiej, żołnierskiej, etc., warto jednak było. Wygrzebałem płyty Stańki, Namysłowskiego, Ptaszyna, Deuter... było też kilka płyt wykonawców, których nazwiska lub nazwy nic mi nie mówiły. Jedną z nich była płyta wydana pod szyldem Stan'd Art, tytuł „Undergrajdoł”.
Na płycie informacja o tym, że zdobyła ona jakieś Grand Prix w 1987 r (nie mam jej w tej chwili w zasięgu ręki, więc przepraszam, ale nie napiszę, jakiego GP konkretnie) oraz spis muzyków, którzy w projekcie tym brali udział. Znałem dwa nazwiska: Włodzimierza Kiniorskiego, którego, mam nadzieję, przedstawiać nie trzeba, oraz Janusz Iwańskiego, którego pamiętam z tego, że zdarzało mu się kiedyś kolaborować z Soyką (projekt Soyka, Yanina i Kompania). Właściwie wystarczyło zobaczyć, że Kinior maczał w tym projekcie palce, żeby spodziewać się czegoś konkretnego.
Płyta jest niesamowita. Stan'd Art grali jazz, jednak mocno nietypowy. Dominującą rolę na tej płycie pełni gitara basowa Mariana Zycha, który znakomicie grał klangiem. Dodajmy do tego sporo gitar brzmiących i grających trochę rockowo, rockowo brzmiących i dość mroczny nastrój - dostajemy muzykę, która, za przeproszeniem, urywa dupę. Ten mrok i specyficzna melodyka (niby free, ale jednak trzymane w ryzach), znakomite, niekonwencjonalne pomysły... najjaśniejszym punktem krążka wydaje mi się kawałek „Nowa Siła”. Zastosowali tam genialny patent: walking, ale mniej więcej dwukrotnie rzadszy niż zazwyczaj stosuje się w jazzie, perkusja grająca transowe bicie z otwieranym na 3 nucie hi-hatem (pewnie to bicie ma jakąś fachową nazwę, której niestety nie znam) i instrumenty melodyczne grające na tym free solówki... mjód!
Strasznie żałuję, że nie mam jeszcze w 3-mieście gramofonu i że nie mogę słuchać tej płyty na okrągło. A na sprowadzenie owego sprzętu czekają inne krążki, które po prostu zabijają: Laboratorium, ścieżka dźwiękowa z filmu „Seszele na niby” w wykonaniu Voo Voo, na której przeskoczyli siebie przynajmniej o dwa metry... coś z tym fantem będzie trzeba zrobić. Myślę, w kolekcji mojego dziadka znajdę jeszcze przynajmniej kilka płyt, które zasługują na opisanie w tym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz