niedziela, 13 lutego 2011

Magic Quartet: Trzaska, Mc Phee, Duval, Rosen; Ucho, Gdynia

Prawdę mówiąc miałem spory dylemat, czy wybrać Magic w Uchu czy Pink Freud w Sfinxie. Najchętniej poszedłbym na oba koncerty, jednak gdybym to zrobił mój portfel zajęczałby tak żałośnie, że do końca miesiąca mógłbym mieć wyrzuty sumienia. Początkowo zdecydowałem się na Pink Freud, jednak powrót zimy sprawił, że decyzję zmieniłem.
Prawdę mówiąc z kwartetu występującego w Uchu kojarzyłem jedynie Trzaskę – wiadomo – filar sceny yassowej, uczestnik projektów takich jak Miłość, NRD, Łoskot, połowa duetu Świetlicki – Trzaska... Człowiek – instytucja po prostu. Już z zapowiedzi P. Dyakowskiego wynikało, że reszta kwartetu to co najmniej ten sam format: Dominic Duval nagrywał m.in. z Cecilem Taylorem, Jay Rosen to jeden z czołowych nowojorskich perkusistów, a Joe Mc Phee jest od kilkudziesięciu lat bardzo aktywny na scenie freejazzowej, występując zarówno jako sideman jak i bandleader. Bezapelacyjnie klasa światowa.
Panowie zagrali bardzo free, bardzo mocno, bardzo odważnie. Technika i muzyczna wyobraźnia wszystkich członków kwartetu powala. Panowie podchodzą do swoich instrumentów w sposób kompletnie niekonwencjonalny, często wzbogacając harmonię dźwiękami totalnie spoza skali. Mc Fee sporadycznie wspomagał się też głosem (w podobny sposób, jaki można czasami usłyszeć u Cecila Taylora). Mc Phee i Trzaska oprócz instrumentów standardowych obsługują też instrumenty bardzo rzadkie – Trzaska klarnet basowy, Mc Phee coś w rodzaju trąbki, ale mniejsze, krótsze... nie mam pojęcia jak się ten instrument nazywa, zresztą Dyakowski również wydawał się nie wiedzieć. Jeśli ktoś wie, co to było – będę wdzięczny za podzielenie się tą wiedzą :) Największe wrażenie podczas występu zrobiła na mnie gra Jaya Rosena – grał nietypowo, bo bez hi - hatu, niesamowicie dynamicznie. Przepysznie żonglował szmerem i hałasem i posiadał nad każdym dźwiękiem władzę absolutną. Co więcej – potrafi (za przeproszeniem) przypierdolić, co mi osobiście jako fanowi wszelkiej muzycznej ekstremy podoba się zawsze. Szkoda trochę, że kontrabas zaczął odmawiać posłuszeństwa Duvalowi, co chyba nieco skróciło występ i wybiło muzyków z rytmu. Duvala na pewno, i trudno się dziwić – właściwie całego drugiego seta spędził próbując ustawić pożądaną wysokość, a instrument notorycznie po kilu dźwiękach spadał na podłogę. Ostatni kawałek zagrał siedząc na krześle barowym, do bisa, poprzedzonego absolutnie niszczącym solem Rosena już nie wyszedł. Współczuję – gdybym był na jego miejscu byłbym przynajmniej tak samo poirytowany.
Obawiałem się trochę, że po koncercie Cinc Trio, na którym byłem kilka dni wcześniej, Magic nie zrobią na mnie większego wrażenia. Kompletnie niesłusznie. Występ był znakomity i nie da się go zapomnieć lub przejść obok niego.

1 komentarz:

  1. nie byłem na koncercie, strata mam nadzieję do odrobienia.
    To "mniejsze od trąbki"... najpierw pomyślałem, że flugelhorn bo McPhee grywał na tym instrumencie ale kurde flugel przecież dużo większy od trąbki, więc typuję kornet, pasuje do opisu.

    OdpowiedzUsuń