wtorek, 21 grudnia 2010

Animals As Leaders.

Miałem okres fascynacji technicznym gitarowym graniem. To chyba naturalny etap w związku człowieka z instrumentem, o ile jest to związek z miłości. Dużo słuchałem Dream Theater i Liquid Tension Experiment, lubiłem patrzeć na to, jak chodzą palce Johna Petrucciego. Z czasem jednak zarówno DT jak i muzyka gitarowych wymiataczy w guście Vaia czy Satrianiego zaczęła mnie nudzić: było tam mnóstwo sportu na niesamowitym, wyczynowym poziomie, jednak nic, co by do mnie przemówiło jakoś głębiej.
Pojawił się zespół Mudvayne, który na pierwszej płycie połączył granie techniczne z graniem emocjonalnym i agresywnym. Teraz chłopaki grają pop, jednak wtedy zarówno mnie jak i basiście z mojej ówczesnej kapeli w dużej mierze wytyczyli artystyczne drogi (szumne określenie troszkę jak na muzyków amatorów, którzy nigdy poza własnym województwem nie zagrali, jednak nie boję się go użyć: obaj osiągnęliśmy niezły poziom i udało nam się wykształcić własny styl).
Potem były zespoły jak Psyopus czy Cephalic Carnage, które imponowały zarówno mocą jak i techniką. Na trójmiejskim podwórku zdarzyło mi się zobaczyć na żywo kapele Ajdath i Fulcrum, które jakkolwiek nie zrobiły kariery takiej jak wymienione wyżej, to prezentowały (Fulcrum nawet nadal prezentuje) taki poziom, że chyba warto o nich wspomnieć.
W tej chwili słucham zespołu Animals As Leaders, którego liderem jest gitarzysta Tosin Abassi. Moja muzyczna wrażliwość mocno się zmieniła (lubię myśleć, że ewoluowała) – moc i technika to w tej chwili dla mnie za mało, choć na pewno nie są to minusy. Szukam czegoś nowego, złamania konwencji, czegoś niedefiniowalnego tak do końca, czegoś co mnie zaczaruje. Animals As Leaders ma spore szanse na to, że uratuje mnie dla szeroko pojętej muzyki metalowej (mocno walczy o mnie jazz). Kompozycje Tosina Abassi, jakkolwiek bardzo bogate i pełne zakamarków których nie widać (słychać) za pierwszym przesłuchaniem, są pozbawione jakiejkolwiek pretensjonalności czy egzaltacji (znajomy punkowy perkusista określał to dosadniej: masturbacją) która tak mnie w tej chwili drażni w Liquid Tension Experiment czy DT. Ogromna muzyczna erudycja i pomysłowość łączy się z umiarem, szczerością (nie ma pozy, szpanu i banału, jak u Vaia chociażby). AAL czerpią z metalu, jazzu, elektroniki, czy muzyki klasycznej, często przebijają się też inne gatunki. Porywają się na karkołomne na pierwszy rzut oka (ucha) eksperymenty, które jednak okazują się być działaniami bardzo dokładnie przemyślanymi i wkomponowanymi w całość tak, aby nie pozwolić słuchaczowi się oderwać.
Wirtuozeria to nie jest tylko dobre wytrenowanie – gdyby w ten sposób ją definiować to w prawie każdym miasteczku mieszka wirtuoz czy dwóch, a w większych miastach jest takich od kilkudziesięciu do kilkuset. Technika na pewno nie przeszkadza, jednak sama technika to o wiele za mało. Dla mnie wirtuozeria polega na tym, że potrafi się wykreować zupełnie nową rzeczywistość, która wciąga słuchacza, sprawia, że chce tej rzeczywistości doświadczać, podróżować po niej. Tosin Abassi tak mi właśnie robi. Petrucci już nie, Vai czy Satriani nie robili mi tak nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz