środa, 17 listopada 2010

O dwóch ikonach metalu słów kilka.

Za co lubię zespół Slayer? Pomijając muzykę - za to, że nie obcyndalają się ze sobą, tylko grają, za szczerość w tym co robią, za siłę, za to, że nigdy przed nikim nie ugięli karku. Muzycznie – czy to w ogóle da się zwerbalizować? Za energię. Za melodie grane kwintami. Za unikalność. Za inspirację. Za to, że King i Hanneman w solówkach ocierają się o terytoria freejazzowe, co w zestawieniu z zawrotnym tempem i ciężarem wydaje mi się jednym z najistotniejszych dla rozwoju gatunku (a może i muzyki w ogóle – zobaczymy) wynalazków. Za to, że jest Slayerem.
Za co nie lubię zespołu Metallica? Pomijając muzykę - za to, że właśnie się ze sobą obcyndalają – to, że wydali film dokumentujący proces wznawienia działalności zespołu po odwyku Hetfielda uważam za żenujące. Każdy ma prawo do problemów, ale upublicznianie ich ssanie za ich pomocą kasy wydaje mi się być tanim chwytem charakterystycznym dla plastikowych gwiazd. Nie lubię ich też za wojnę z Napsterem – jak Kerry King słusznie zauważył, muzyka metalowa, a Metallicy tyczy się to w szczególności – prawdopodobnie nigdy nie wypełzłaby z podziemia, gdyby fani nie przegrywali od siebie metalowych kaset. Koniec końców było to przecież takim samym piractwem jak ściąganie plików z internetu. Wojna Metallicy z Napsterem była atakiem na ten sam społeczny odruch, który uczynił ich popularnymi i był moim skromnym zdaniem w znacznie większym stopniu oznaką pazerności niż praworządności. Po trzecie: nie lubię ich za to, co zrobili przy okazji warszawskiego Sonisphere – zupełnie przypadkiem wszystkie kapele oprócz Metallicy miały brzmieniowy handicap – na Megadeath momentami nie było wokalu, na Slayerze z początku nie było słychać gitar, etc. Ok – może po prostu zatrudniono słabych akustyków (co jakoś umiarkowanie prawdopodobne mi się wydaje biorąc pod uwagę rangę koncertu) którzy zupełnie przypadkiem odkryli które gałki mają być w jakiej pozycji właśnie w chwili, gdy Metallica zaczęła grać. Ok – słyszałem o tym, że to powszechna w tym środowisku praktyka, że support nagłaśnia się gorzej, żeby nie przyćmił headlinera, ale kurcze – w zestawieniu z tym wszystkim co Hetfield czy Urlich mówili o szacunku dla kapel które miały razem z nimi wystąpić na Sonisphere okazali się zwyczajnymi hipokrytami.
Muzycznie – nie mogę powiedzieć, żebym Metallicy nie lubił, choć – pomijając dwa albumy - „Kill 'Em All” i „St.Anger” uważam ich muzykę za dość przeciętną. Szanuję ich znaczenie dla rozwoju gatunku, a także dla mojego własnego rozwoju – jak prawie każdy gitarzysta zaczynałem ucząc się ich kawałków, jednak moim zdaniem są zespołem nieco przereklamowanym.
Po co to piszę? Żeby stworzyć sobie tło dla przytoczenia stwierdzenia, które powtarzam przy każdej okazji: Na Sonisphere Slayer wciągnął Metallicę nosem i to pomimo że spieprzyli im nagłośnienie, że grali o wiele krótszego seta, że podczas ich występu słońce świeciło publiczności w oczy (kolejny przypadek, w który niekoniecznie chce mi się wierzyć) i że Metallica zastosowała efekty pirotechniczne i reżyserowane scenki rodzajowe (kostka Hetfielda). Tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz